12.10.08

w drodze nad Atlantyk

Bez wiekszego zalu opuszczalam deszczowe i mroczne [dla mnie] Fez. Dalej droga zmierzala przez Casablanke do Al Jadidy nad oceanem.
W Casa obejrzelismy ten drugi co do wielkosci Meczet swiata z najwyzszym minaretem 200 metrowym. Kosztowal bagatela 600 mln dolcow i prawie w calosci zostal wybudowany z datkow w ciagu.. 6 lat! [ile lat budowali nasz Lichen? chyba znacznie dluzej? to tak dla porownania sily wiary naszej i ich hehe] Kazdy dawca dostal dowod swojego datku i to sa chyba te jakies swiadectwa, ktore czesto gdzies widzimy oprawione w ramkach czy to w sklepie,czy knajpie czy w hoteliku.
Jest to jedyny meczet otwarty dla zwiedzania, ale mocno ograniczonego, tylko od pon do czwartku tylko w godzinach porannych przez 2/3 godziny i tylko grupy zorganizowane z przewodnikiem. W trojke w piatek o godzinie 14 nijak nie spelnialismy tych warunkow, wiec meczet obejrzelismy z zewnatrz. Fatktycznie imponujacy.

Narod tu jest uczynny i przyjacielski.... W Autokarze [tym lepsiejszym] z Casa do Al Jadidy nie bylo kratek w wywietrznikach nad siedzeniami a nawiew byl nastawiony na maksa i normalnie wrecz mrozilo. Mily pan wygladajacy jak mlodsza wersja Bin Ladena najpierw wykonal za mnie operacje napchania w te dziure zaslonki po czym szuru buru.... okazalo sie, ze "przypadkiem" ma przy sobie tasme klejaca, wiec za pomoca kawalka jakiejs szeleszczacej reklamowki zaklajstrowal otwor estetycznie i bylo gites :)))) Potem inny mily chlopiec z drugiej strony poczestowal mnie daktylem tlumaczac przy tym instrukcje obslugi jak sie wyjmuje te pestke ze srodka, no bo przeciez ja biala nieobyta z daktylami nie wiedzialabym tego... zaiste mily to narod, mily...

Brak komentarzy: