9.10.08

pochlonal mnie Atlas

Po pierwszej nocy spedzonej w bardzo niekiepskim hotelu w samym centrum mediny przyszedl czas na troche adventure feeling tzn... spanie na plazy pod golym niebem. Niepotrzebnie przyznalam sie ekipie,ze to jedna z moich prozaicznych niespelnionych fantazji no i nie trzeba bylo dlugo czekac na jej spelnienie heheh. Znalelismy przytulna ;] wydme, zapakowalismy sie dokladnie w spiworki po uszy i zapadlismy w sen. Po kilku godzinach wszyscy na bacznosc usiedli przerazeni, bo zaczale mocno padac a tu nie wiadomo gdzie sie chowac... deszcz byl krotki i dosc mylacy i reszte nocy dalej przespalismy spokojnie. Rano odnotowalam drobniutki piaseczek wszedzie. Nigdy nie wpadlam na pomysl robienia peelingu gardla i uszu heheh ot, taki darmowy haman zafundowalismy sobie...

Zawiedziona tym,ze w As sawirze nie spotkalam Stinga [wg przewodnikow wszelakich kupil tam posiadlosc] wyjechalismy do Imlilu tj do Atlasu Wysokiego

Pytanie za 100 punktow: ile osob w duzymi plecakami zmiesci sie do Mercedesa tzw. beczki w Polsce a ile w Maroku??? Otoz w Maroku zmiesci sie .... 6 osob doroslych i kierwca ;PP Dodatkowo poprosilismy o berberyjska goralska muzyke i klimacik zrobil sie bardzo ok:]]

Nastepnego dnia dojechaly 2 osoby tj Piotrek i Ania i nastapil podzial grupy. 5 osob poszla w zupelny hardore tj z placakiem i namiotem dookola Atlasu.Ja zostalam w trojce Piotrek+Ania z zamiarem pojscia teoretycznia latwiejsza trasa a przynajmniej z mozliwoscia noclegu w schroniskach.

No to w droge.... jako jedyni frajerzy zasuwalismy z plecakami ta traska gdzie wszyscy brali muly...Po dojsciu na zaledwie przelecz 2500 mielismy dosc a to nie byla nawet polowa trasy..Po 6 godzinach wyczerpujacej trasy dotarlismy do rzekomego schroniska i z przerazeniem odkrylismy, ze jest zamkniete.. byla godzina 15 czyli zwyczajowy poczatek pory dnia deszczowej, na powrot czasu juz nie bylo, dalej isc nie mielismy ani sily ani mozliwosci, bo wisiala nad nami grozna szara chmura. Nie bylismy pewni dokad dalej zmierzac, bo ani widu zywej duszy. Jedyny czlowiek na horyzoncie okazal sie niedorozwinietym pasterzem sliniacym sie na widok dwoch blondynek. W tym momencie podjelismy decyzje nielatwa: zostajemy w gorach. Podsumowalismy nasze zapasy: pol litra spirytusu, pol litra wody, starawy chlebek wielkosci omleta a jako spanie mielismy do wyboru szalasy dla koz: albo takie z gliniana podloga pelna kozich odchodow,ale za to metalowe drzwi chroniace od wiatru albo z betonowa czysta podloga, ale zamiast drzwi kawalek szmaty...Wybralismy ten drugi rodzaj obozowiska i juz mielismy moscic sobie gniazdko gdy z nieba [prawie doslownie] rozlegl sie spiew, ktory brzmial jak miod na nasze serca. Byla to grupa dziarskich emertytow ze spiewajacym Mohamidem schodzacym z gor szybkim krokiem, bo szara chmura stawala sie juz czarna...

Nastepne 50minut bieglismy jak kozice za naszym wybawcom w gestych strugach ostrego gradu pomiedzy struzkami blotnistych potokow w kierunku jakiejs wioski w dole... Zmoklismy bardziej niz doszczetnie, ale bylismy bardzo wdzieczni losowi, ze zeslal nam Mohamida Wybawce, bo raczej nie wyobrazam sobie jak by to bylo spedzic te noc w koziej chatynce...
Kolejnego dnia znowu musielismy wdrapac sie na te przelecz 2500m i wrocilismy w dol do naszej wyjsciowej kwatery.
4 dnia podjelismy kolejna probe zdobycia Toubkala tym razem ta rzekomo najlatwiejsza trasa. Moze i ona jest latwa, ale z plecakiem i krotka aklimatyzacja do tych wysokosci nie szlo to latwo. Przewodniki mowia o 3-6 godzinach na dotarcie do schroniska Toubkal 3207m a nam zajelo to [sic] 7 godzin. Padnieci szybko regenerowalismy sily przed najbardziej stroma koncowka...
Pobudka 5 rano i heja... To bylo naprawde cieeeezkie przezycie: pluca i serducho pracowaly jak oszalale... Na wysokosci 3800 m zaczal sie snieg i musialam zawrocic, bo moje adidaski nie sprawowaly sie wcale nic a nic i zaczelam sie za mocno slizgac.Ania i Piotrek poszil dalej.
No, za to schodzac tego samego dnia do naszej home kwatery wyprzedzalam tych wszystkich, ktorzy wyszli ze schroniska godzine przede mna. Bieglam tak bez przerwy przez kilka godzin do samego dolu. O! Tyle przynajmniej sie popisalam ;P

W Imil czekali Marcin z Agata [znajomi Tomka tego od 5 zon] i tak sformulowana 5osobowa grupa wyruszylismy w kierunku Sahary

2 komentarze:

adadi pisze...

order dla pierwszej piechurki Atlasu!!!

Edytal pisze...

Dzieki,naprawde nie wierze, ze nawet ta 2x2500 i 3800 m pokonalam w dodatku z plecakiem :)